czwartek, 17 kwietnia 2014

Encyklopedia herbat - "B" jak "Basilur"

Zbliżają się święta. Przygotowania zabierają dużo czasu, więc i na pisanie czasu mniej. Jest jednak coś, przy czym szczególnie łatwo złapać drugi oddech. Od dłuższego czasu w moim domu królują herbaty sypane. Wybierane mniej lub bardziej przypadkowo dają wielką radość z eksperymentowania.

Na święta zawsze szukam czegoś szczególnego: tak, żeby wszyscy goście odwiedzający mnie w tym czasie mogli razem ze mną cieszyć się niezwykłymi kompozycjami smaku i zapachu.

Nie chciałabym zapomnieć o tych wszystkich mieszankach i kompozycjach, z którymi do tej pory się stykałam, dlatego dziś opowieść o jednej z herbacianych podróży...

W mieście właśnie otworzono nowy sklepik z herbatami.

Oto co tam znalazłam...


Sklepik firmowy zajmuje bardzo niewielką powierzchnię. Miałam nadzieję na odnalezienie w sklepie herbat sypanych na wagę. Okazało się, że jest to jednak herbaciarnia promująca markę "Basilur". Byłam raczej sceptyczna, ale ponieważ niewiele jest w mojej okolicy miejsc, które oferują ciekawe herbatki, stwierdziłam, że warto sprawdzić, co może mi zaoferować ten nowy przybytek...



 Szybki ogląd sklepu pozwolił ocenić możliwości, jakie daje. Większość oferowanych herbat to herbaty czarne: zarówno sypane, jak i w torebkach. Dobór smaków i połączeń smakowych jest niezwykle ciekawy, ale o tym za chwilę. Zachwyciły mnie firmowe propozycje upominkowe: metalowe opakowania stylizowane na książki (ale JAKIE!) w cenie 30zł ( małe opakowanie z 5 saszetkami herbat mieszanych, wielkości około połowy zeszytu A5) i droższe: w cenie około 60zł. Metalowe opakowania występują w "Basiulurze" także w innych formach, ale o tym być może w przyszłości.
Dziś skupimy się nad sednem sprawy: herbatą...



Po przejrzeniu oferty sklepu miałam zamiar zachować w pamięci niektóre nazwy i możliwości zakupu
( standardowe opakowanie 100g to wydatek około 15-20zł; większość herbat występuje jednak w saszetkach, cena opakowania: 20 torebek to także około 20zł). Nie wiedząc którą wybrać na Wielkanocne śniadanie postanowiłam wyjść z niczym i wybrać coś, co już znam. Spotkało mnie jednak miłe rozczarowanie: po krótkiej rozmowie z sympatyczną Sprzedawczynią, która Wie co sprzedaje (na szczęście coraz więcej takich, ale nadal często spotykamy liczne niedostatki w tym względzie), otrzymałam dwie próbki herbat. Byłam niezwykle wdzięczna, bo jednak śniadanie Wielkanocne może dostać odpowiednią oprawę.
Po rozpakowaniu torebki "Basilur" Summer Tea ( w ofercie sklepu są herbaty powiązane m.in. z czterema porami roku, sprzedawane  zestawach) wokół mnie pojawił się przepiękny i niezwykle kuszący zapach poziomek. Nie mogłam się doczekać zaparzenia!


 "Basilur" Summer Tea to herbata zielona. Zapach poziomek, jaki towarzyszy jej zaparzaniu onieśmielał i naprawdę przywodził na myśl słodkie świeże poziomki, jeszcze ciepłe od promieni słonecznych. Takiego właśnie efektu oczekiwałam od dobrej herbaty. Ale najlepsze było jeszcze przede mną!


Herbata "Basilur" wybarwiła się na piękny, słoneczno -żółty kolor. Ilość herbaty w torebce jest wystarczająca, by pozwolić nawet na 3-4 pełnowartościowe parzenia. W smaku jest łagodna, z niemal niedostrzegalną nutą charakterystycznej dla niektórych zielonych herbat goryczy. Nawet przy dłuższym parzeniu nie jest zbyt obezwładniająca smakowo.
Herbata "Basilur" Spring tea posiada podobne walory. Jej zapachowym motywem przewodnim są soczyste wiśnie, które skomponowane z ciepłym naparem także piękne współgrają z obecną atmosferą wiosennego rozbudzania się przyrody.



Herbata "Basilur" stała się niezwykle przyjemną przygodą. Mając możliwość jeszcze sklepie powąchać kilku innych rodzajów herbat wydaje mi się, że wybranie jednej z nich, jako uzupełnienia do Wielkanocnego śniadania. Decyzja jednak nie została podjęta.





Niezwykle kuszący zapach zachęca, jednak smak herbaty pozostaje przeciętny. Na specjalną uroczystość i wyjątkowe śniadanie chciałabym wybrać coś, co nie tylko miłośników herbaty zielonej zachwycą, ale także osoby niezainteresowane: urzekną.

Bardzo brakuje mi w sklepiku "Basilur" możliwości zakupu na wagę kilku różnych rodzajów herbaty. Sklepik oferuje ciekawe zestawy upominkowe, jednak ich zakup wydaje się zbyt kosztowny jak na pojedyncze biesiadowanie ( ok.30zł /5osobowe śniadanie, przy czym każdy otrzymuje herbatkę w innym smaku). Zapewne jednak za jakiś czas podejmę jednak decyzję o powrocie do lokalnego "Basilura", by zrewidować swoje poglądy.
Próbki, które otrzymałam okazały się wydajne, dobrze zapakowane, ładnie pachnące. Wydaje się jednak, że smakowo nie różnią się znacząco od wielu innych popularnych herbat cejlońskich.
"Basilur" będzie jednak dla wielu wspaniałym miejscem poszukiwania wyjątkowych i ładnie zapakowanych zestawów podarunkowych.

Poszukując idealnej herbaty na śniadanie Wielkanocne, dziś nie zapomnieć: "B" jak "Basilur.

sobota, 12 kwietnia 2014

Eksperyment La Roche Posay - tydzień 2 - podsumowanie

Druga część eksperymentu. Niedługo po zakończeniu poprzedniego podsumowania moja twarz zaczęła okazywać zniecierpliwienie.
Kolejna porcja Effeclar K i żelu do mycia twarzy opróżniona.

Miałam zamiar początkowo robić zdjęcia swojej twarzy i porównywać efekty. Cieszę się, że tego nie uczyniłam. Po pierwszym tygodniu stosowania nie mogłam zauważyć żadnego efektu.

Dziś ilość "efektów" jest przerażająca i gdyby nie fakt, że wiem, czego to może być efekt, zadziwiająca byłaby ilość niespodzianek, które pojawiają się przez cały tydzień na mojej twarzy.

Oto co pojawia się czasem na stronach oferujących zakup wybranego przeze mnie zestawu Effeclar:

Oczekiwany efekt po 24h - niedoskonałości są mniej widoczne
Po 8 dniach - niedoskonałości znacznie zredukowane
Po 4 tygodniach - pory są odblokowane, powierzchnia skóry jest wygładzona, nadmiar sebum i błyszczenie zmniejszone.

Już teraz powinnam więc stwierdzić, że kuracja nie działa. 

Zarówno mniejsza widoczność niektórych niedoskonałości, jak i ich redukcja nie pojawiły się.

Najważniejsze zalety Effeclara, które zauważam po 2 tygodniach regularnego stosowania:

- oczyszczanie twarzy rano i wieczór powoduje znaczące poprawienie się ogólnego wyglądu skóry
- krótkotrwały efekt jest dobry

Nie wskazuję żadnych wad, ponieważ uważam, że podsumowanie całości powinno pojawić się po 4 tygodniach.

Obecny stan mojej twarzy absolutnie nie nadaje się do publicznego pokazania. Uważam jednak, że efekt ten może być ściśle związany z oczyszczającym działaniem podjętej kuracji. Dlaczego?
Niedoskonałości mnożą się na potęgę, na skalę której do tej pory nie doświadczałam: pojawiają się w ilości i miejscach na twarzy, w których dotychczas panował błogi spokój .

Miejmy więc nadzieję, że okresowy dramat ma sens i jest zwiastunem przyszłej, pozytywnej zmiany.

Tak więc wyrzucając kolejne dwie buteleczki Effeclar Żel i Effeclar K ( którego 5ml zaskakująco wystarczy na dokładnie 7 dni kuracji!) mam nadzieję, że kolejny tydzień przyniesie przyjemne wieści.


środa, 9 kwietnia 2014

Draconette - Alchemy Gothic Pendant

Druga część mojego ostatniego zamówienia z promocji RockMetalShop okazała się ogromnym, pozytywnym zaskoczeniem.

   

Z małego wysunął się przepiękny przykład kunsztu Alchemików. Tak jak zazwyczaj w przypadku Alchemy Gothic: na żywo wisior Draconette jest dużo piękniejszy niż na sklepowych zdjęciach!




 

Wisior Draconette ma ok. 8cm długości i 3cm szerokości. Wystarczająco dużo, żeby był widoczny już z daleka. Bardzo dobrym rozwiązaniem wydaje mi się potrójne zaczepienie wisiorka delikatnym łańcuszkiem. Bardzo się cieszę, że w tym przypadku zrezygnowano z grubego łańcucha, na którym są zwieszone moje liczne, inne zawieszki od Alchemy. Draconette wygląda delikatnie i kunsztownie, chociaż - jak to pewter - swoją wagę ma...

Z bliska Draconette niczego nie traci na swym uroku. Detale zachwycają.



Na samym dole widzimy tytułową główkę smoka. Od głowy, ku górze wytopione są dwa symetryczne motywy przypominające skrzydła. Choć sama główka jest lekko zdeformowana i estetycznie chyba najgorsza w całym tym wisiorku, nie jest duża, a jako element wykończenia, wydaje się być w sam raz.


Nad główką smoka, między jego skrzydłami pojawia się motyw pięknego krzyżyka ozdobionego dwoma kamyczkami. Dolny jest przezroczysty i pięknie połyskuje w świetle, górny wydaje się półprzezroczysty i dopiero z bliska widać, że jest to szkiełko w bardzo głębokim i pięknym odcieniu fioletu. Niezwykle trudno było to oddać na zdjęciu, ale na żywo wygląda oszałamiająco.


Krzyżyk i skrzydła smoka zakończone są maleńkimi kółeczkami zawieszki. Chociaż są one bardzo delikatne, wydaje się, że potrójny łańcuszek tu wykorzystany jest idealnym rozwiązaniem wydłużającym żywotność wisiorka. Nawet w przypadku urwania si któregoś kółeczka, wisiorek nadal może być w pełni funkcjonalny.


Wszystkie trzy łańcuszki spina centralny okrąg, od którego odchodzi łańcuszek główny Draconette. Zapięcie - klasyczne i łatwe do ewentualnej wymiany, nie budzi zastrzeżeń.

Rewersy Alchemy Gothic rzadko należą do spektakularnych: zazwyczaj nie stanową odrębnego dzieła sztuki, więc odwracanie się niektórych zawieszek może być problematyczne. Draconette także nie jest ozdobiony z tyłu, jednak dzięki niewielu detalom jest na tyle schludny, że nawet przy odwróceniu, nie będzie szpecił, a z pewnością zainteresuje.


Na rewersie ładnie wkomponowano sygnatury Alchemików.


Biorąc pod uwagę kilkudniową radość z korzystania z Draconette, stwierdzam, że nie ma on jednak tendencji pokazywania się od niewłaściwej strony i zwyczajnie zachwyca. Tutaj widać, w jaki sposób połyskuje fioletowy kamyczek w świetle dnia ( zdjęcie chociaż rozmyte, jest jedynym, na którym udało mi się uchwycić paletę barw, jakimi może mienić się Draconette; nie jest to wynik ułożenia go na fioletowej tkaninie - kamyk jest w całości zamaskowany od spodu, co widać na zdjęciach rewersu).


Nie pozostaje nic innego, jak z całego serca polecić wszystkim fanom biżuterii pięknej i przykuwającej uwagę. Z resztą zobaczcie sami...



A cena promocyjna powinna ostatecznie rozwiać wątpliwości co do tego, że ten wyrób od Alchemików już wkrótce powinien spocząć w kasetce z etykietką " ulubione" ( nie, mój na razie nigdzie nie leży: wisi mi na szyi i radośnie zwiedza kolejne miejsca przykuwając kolejne spojrzenia).



poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Punk Rave Coat - Y 261 - Płaszcz dla nielicznych


Dziś recenzja jednego z najciekawszych elementów mojej garderoby. Płaszcz Punk Rave - Y261.
Występujący w dwóch wersjach: czarnej i czerwonej, wykonany z charakterystycznego "popękanego" materiału. Mnóstwo detali i urocza wręcz przesada, czynią z niego okrycie wierzchnie, na które wszyscy zwrócą uwagę.

 
Płaszcz jest dość cienki, idealny na sezon przejściowy, ale i na cieplejsze dni. W jego przypadku z zadowoleniem stwierdzam, że wspomniany kiedyś problem zbyt wąskiej miary ramion i rękawów nie jest problemem. Jedyne miejsce, które na dobrą sprawę trzeba u siebie zmierzyć przed zamówieniem jest obwód w biuście. To jedyne miejsce, które może być problematyczne. Reszta płaszcza jest dość luźna z racji samego kroju: będzie więc uniwersalnym elementem garderoby, z łatwością uda się pod niego zmieścić coś na zimniejsze dni.


  

Pierwsze, co rzuca się w oczy po odpakowaniu płaszcza to jego waga, Cały jest bardzo lekki i zwiewny, jednak elementy wykończenia powodują, że miejscami może się wyginać i deformować. Pierwsze bliższe spojrzenie na klamry zapinające płaszcz z przodu:


Klamry są bardzo wymyślne, lekko tłoczone. Zakrywają zasadnicze zapięcie płaszcza, czyli suwak. Wszystkie pasy mają identyczne wykończenie. Z obydwu stron mocowane są na zatrzaski: Możemy więc dowolnie modyfikować nasz wygląd: zapinając klamerki w pionie, poziomie lub na krzyż. Nie ma też problemu z zupełnym ich odpięciem.


Z bliska są równie interesujące jak z daleka. Całość, trzyma się dość mocno, jednak jest z nimi jeden problem. Wszystkie zatrzaski przymocowane bezpośrednio do płaszcza wydają się być bardzo delikatne. Za każdym razem zakładając płaszcz musiałam bardzo uważać, by nie wyrwać zatrzasku z materiału, w którym jest osadzony. Popękana faktura materiału okrywającego cały płaszcz jest bardzo ładna, jednak sam materiał jest delikatny i nie ma niestety nic wspólnego z militarną wytrzymałością, którą może sugerować stylistyka Punk Rave Y261.






  

 Odpięte klamerki przypominają nam o swojej wadze. Szczególnie ciężki jest pasek: wykonany ze skóropodobnego tworzywa z ozdobnymi krzyżami. Klamra paska to finezyjny kościotrup wpatrujący się w nas wielkimi oczodołami. I tu kolejna wada płaszcza...


   

 Płaszcz w całości skrojony jest tak, by lekko powiewał i plątał się wokół właściciela. Wygląda to świetnie. Problem zaczyna się jednak właśnie przy pasku, który powinien stwarzać możliwość okiełznania płaszcza w okolicy talii/pasa. Ze względu na zastosowane zapięcie widoczne poniżej: bolec, pasek dość często się wypina. Otwory w pasku są nie wystarczające, by szczuplejsza osoba mogła wykorzystać pasek w celu innym, niż dekoracyjne zwisanie. Już po krótkiej wycieczce uznałam, że czas muszę poprawiać pasek: albo się wypinał, albo przesuwał, albo zwisał smutno czaszką w dół, zamiast szczerzyć się do przypadkowych przechodniów.


Poza wspomnianymi problemami z paskiem i pewnymi wątpliwościami co do trwałości ozdobnych pasków z przodu, płaszcz jest absolutnie świetny. Bardzo spodobało mi się dodatkowe nakrycie ramion ze skóropodobnego materiału. Dzięki temu, że producenci się powstrzymali przed wykorzystaniem na całej tej powierzchni materiału z krzyżykami, całość jest zwyczajnie piękna.


Na każdym z ramion pojawia się kolejny element dekoracyjny: metalowe kółeczko z przeplecionym przezeń skóropodobnym paskiem.


Rękawy rozszerzają się ku dołowi i są wykończone dodatkowym wiązaniem, nie krępującym ruchów ręką. dodatkowy plus tego pomysłu: przewiewność. Bardzo wiele płaszczyków wiosennych ma rękawy, których długości nie sposób regulować. Powoduje to, że mankiety szybko się zaginają, a dłonie bardziej pocą przy nieustannym kontakcie z rękawkami. Tutaj rękawy nie mają regulacji długości, ale przewiewne rozcięcie niweluje drugi problem.


Cały płaszcz ma wiele elementów o których warto wspomnieć. Tradycyjnie: krój całości: poza ciekawym ogólnym pomysłem, wcięcie w talii znacząco podnoszące komfort ubierania się kobiet. Workowate i proste płaszcze, których na pęczki w sklepach nawet na idealnej figurze kobiety potrafią oszpecić. Punk Rave dba o to, by ciuchy: nawet bez dodatkowych halek poszerzających dół ubrania, ładnie wyglądały na kobietach. Mimo to, płaszcz może się kwalifikować jako unisex!


Chyba mój ulubiony element całości: kołnierz. Kołnierzysko właściwie! Nie spotkałam się do tej pory z takim rozwiązaniem na żywo. Musze jednak przyznać, że spodziewałam się, że takie ukształtowanie kołnierza, jak na zdjęciach sklepowych to kwestia eleganckiego przygotowania zdjęć promocyjnych albo jakiegoś niewiarygodnego usztywnienia całości. Nic z tych rzeczy: kołnierz jest tylko nieznacznie wzmocniony, a mimo to świetnie się układa. Nie ma problemu z uzyskaniem sklepowego efektu. Nie szpeci też mały krzyżyk na kole ostrego zakończenia.


O krzyżykach jeszcze słowo: główny suwak płaszcza Punk rave Y 261. Podwójny  zamek jest zakończony dwoma urzekającymi, błyszczącymi krzyżykami. Lśnią dzięki małym kamyczkom osadzonym w ich centralnych miejscach. Choć nie jestem zwolenniczką obwieszania się krzyżykami " gdzie popadnie" ten element urzekł mnie.


A tak prezentuje się zapięcie płaszcza w pełnej krasie. Dzięki fleszowi można zobaczyć także dokładniej fakturę materiału. Tak: połysk przełamywany matem. Dzięki głębokiej czerni płaszcza nie jest to jednak błyszczenie nadmierne. 
Jeśli jednak ktoś ten płaszcz zakłada musi się liczyć z tym, że zwyczajnie będzie w centrum uwagi. Odrobina błyszczenia nie robi tu już naprawdę żadnej różnicy!


Tutaj ujęcie "spod"...Ustawienie paska "do zdjęcia" było bardzo trudne. Tymczasem właśnie tak wyglądałby na codziennym spacerku...


 I jeszcze ujęcie "zza" Widać, jak wysoko sięga rozcięcie. Z tego powodu płaszcz Y 261 jest praktycznie kurtką z dłuższym wykończeniem.


Płaszcz Y 261 jest zdecydowanie najciekawszym ubraniem, jakie miałam możliwość nosić. Sam w sobie stanowi kompletną kreację. Mimo wspomnianych wad nie mogę dać mu oceny innej, niż 5/5.
Jest bardzo wygodny, niezwykle atrakcyjny. Może i nie ogrzeje, może nie uchroni przed zimnym wiatrem, a zapięcia klamerek pourywają się...Może i krzyżyków za dużo...
Ale zdecydowanie jest to jedna z tych rzeczy, które chętnie kupuje się po to, żeby chociaż chwilkę zagrzały w naszej szafie i zostały wykorzystane do choć jednej sesji zdjęciowej.

Obecnie dostępny już tylko na zagranicznych stronach ( w równie zagranicznych cenach) oraz okazyjnie: z drugiej ręki. Mój znalazł już nową właścicielkę, ale chwil spędzonych ze swoim egzemplarzem Y 261 Punk Rave absolutnie nie chcę zapomnieć!

 

niedziela, 6 kwietnia 2014

Catafalque - Wisior od Alchemy Gothic

RockMetalshop czyści magazyny. Jakże mnie to ucieszyło! Nie mogłam nie uzupełnić swojej małej kolekcji biżuterii od alchemików!


I oto przyszła: śliczna, mała paczuszka, w której miałam zamiar znaleźć wyczekiwane od dawna dwa skarby. 





Pod podwójną warstwą bąbelków i folii ochronnej spoczywały dwa małe skarby.



Pierwszy - Catafalque, a drugi..? Drugi skradł me serce, chociaż nie miałam zamiaru sobie na to pozwalać! Miał być tylko fajnym dodatkiem, a z pewnością stanie się jedną z ulubionych zawieszek! ale o tym następnym razem!


Dziś będzie kilka słów o pierwszym z nich: Wisior Catafalque od Alchemy Gothic.


Coś od początku do mnie dziwnie mrugał...


Catafalque jest bardzo ciekawym wisiorem. Pierwsze jednak, co rzuciło mi się w oczy, to fakt, że poza podwójnymi tasiemkami nie ma żadnego metalowego zapięcia, do którego przywykłam. Od razu zaliczam to na minus, ponieważ solidne zapięcie to podstawa, a tasiemki, które Alchemy Gothic chętnie dołącza do swoich pewterowych cudeniek, niestety czasem się prują, przecierają i nieładnie mną, kiedy chcemy zmienić długość zawieszenia. 
Catafalque, jak widać ma tylko tasiemki. Przy częstym użytkowaniu z pewnością będzie wymagał zapasowych paseczków do zawieszenia.


Sam wisior jest delikatny, nie za duży, nie za mały: w sam raz na wykończenie kompletnego stroju, nie będzie źle wyglądał nawet przy T-Shirtach. Niektóre, większe wisiorki alchemików niestety przeszkadzały mi przy nieformalnych ubraniach, ponieważ mimo regulacji długości, ich wymyślne, asymetryczne elementy plątały się to pod, to nad bluzką i nie sposób było ich ułożyć na stałe.Catafalque nie sprawia takich problemów. Jest dość płaski, lekko wygięty, co widać na poniższej fotografii.
 


 Cała zawieszka jest tradycyjnie mocno zdobiona. Szczególnie ozdobny, wiszący element pod czaszką zwraca uwagę. Szczególnie podoba mi się jego podobieństwo do liści bluszczu.


Nawet w dużym zbliżeniu wisior nie traci na uroku. Zastanawiająca jest jednak dziwna kuleczka w oczodole, która pojawiła się w moim egzemplarzu. Dziwnie łypiący na mnie szkieletor już w woreczku zwracał uwagę. Porównując mój egzemplarz ze zdjęciami firmowymi, widzę, że jest to wada mojego wisiorka nie zamierzona przez Alchemy Gothic. Nie zamierzam jej jednak wydłubywać, żeby przypadkiem nie uszkodzić całości. No cóż: będzie wyglądał nieco jak pirat...


Czy te oczodoły mogą kłamać..?


 Pewter, jak to często się zaznacza: jest materiałem bardzo łatwo poddającym się kształtowaniu. Warto pamiętać, że ta zaleta może okazać się też wadą: doskonale pokazuje to przykład nausznicy od Alchemików ( o której w przyszłości) oraz dusików, które wyginają się już przy dłuższym kontakcie z ciałem. Warto pamiętać o tym także przy tym wisiorku: jakiekolwiek wygięcia, czy nieszczęśliwe wypadki delikatnie zaginające listeczki, czy elementy mocujące mogą być łatwo naprawione własnym nakładem pracy. Uwaga: żaden jubiler się tego nie podejmie, ponieważ dysponują oni palnikami o temperaturach tak wysokich, że zniszczyłyby misterne wzorki od alchemików. Tymczasem już ogrzanie w dłoniach, czy przy ciele wystarczy, by dogiąć naruszone elementy do pierwotnego kształtu.


Catafalque robi wrażenie: jest elegancki, niezbyt wystawny, ale jednocześnie intrygujący. Jak wiele wyrobów z pewteru: cięższy od wielu wyrobów jubilerskich podobnych rozmiarów. Nie wiem, czy odważyłabym się zabrać go na tańczoną imprezę - w obawie o jego zniszczenie w czasie skakania. Na spokojniejsze wyjścia nie obejmujące żadnej szalonej pogo-szarpaniny będzie jednak idealnym wykończeniem stroju. Czarny, owalny kamień w sercu doskonale skomponuje się z wieloma kreacjami. Jest to miła odmiana od szlifowanych kamyczków obecnych w wielu innych tworach Alchemy Gothic.


 Kolorystyka, jak i wzór rzeczywiście przypominają motywy na rzeźbionych, tradycyjnych katafalkach, które jeszcze czasem można zobaczyć w kościołach i kaplicach. Budzi to wspomnienia tych niezwykłych pochówków, które towarzyszą często bohaterom romantycznych powieści, gdzie tradycyjne pogrzeby od początku do końca były wyjątkowe. Tej wyjątkowości brakuje dziś już znacząco: grobowce, ceremonie, napisy na grobach: wszystko niemal identyczne. Niewiele już miejsca na tradycyjne, piękne i indywidualne rzeźby, epitafia, czy zieleń wokół grobowców. Wszystko zaczyna być rutynowe, pozbawione charakteru. Na szczęście Alchemicy przypominają w swej sztuce o tym, że warto poszukać alternatywnych rozwiązań, nawet w takim przerażającym kontekście jakim jest śmierć.


Z tyłu, Catafalque ma wybite tradycyjne sygnatury. Tak, jak w wielu przypadkach pewterowej biżuterii, zapewne zatrą się po pewnym czasie.


I jeszcze widok całościowy rewersu.


Kółeczka, na których zaczepione są wstążki są stopione z całą resztą Catafalque. Wydaje się, że dzięki temu dość długo zachowają swoją funkcjonalność.



Podsumowując: wisior Catafalque od Alchemy Gothic to kolejne z interesujących dzieł angielskiej firmy. Należy do kategorii rzeczy codziennych, które można wkomponować w liczne stylizacje. Jego jakość zostanie oczywiście sprawdzona dopiero za czas jakiś, jednak wydaje się, że jest to rzecz, które mogą długo posłużyć szczęśliwemu właścicielowi.
Czaszka w centralnym miejscu powoduje, że jest to przedmiot, który dla niektórych osób może się okazać zbyt mocno wystylizowanym. Poza wadą jednego z oczodołów w moim egzemplarzu, uważam, że Catafalque będzie mi dość długo służył.