poniedziałek, 31 marca 2014

Płaszczyk Punk Rave Y 259 - Recenzja

Płaszczyk od Punk Rave - kolejny z nieosiągalnych i niedostępnych, a jednocześnie ciągle cieszący aktualnych właścicieli.  Mimo, iż płaszczyk występuje w wersji liliowej i czarnej, upragniony czarny nigdy nie zagościł w mojej szafie. Biorąc jednak pod uwagę to, co zauważyłam po krótkim romansie z Punk RaveY259 nie wiem, czy zdecydowałabym się dziś na zakup czarnej wersji. 
Zapewne duże znaczenie mają moje obecne preferencje dotyczące stylu tego konkretnego płaszcza, ale kilka rzeczy zwróciło moją szczególną uwagę...

Zdjęcia sklepowe Punk Rave zawsze zachwycają. Lolici styl tego płaszcza wydawał się być nieco obezwładniający, ale miałam się o tym przekonać dopiero po założeniu wybranego egzemplarza. Pierwsze elementy, które rzucały się w oczy, biorąc pod uwagę zdjęcia sklepowe, które przekonały mnie do tego płaszcza: zgrabne wcięcie w talii, które ładnie modeluje sylwetkę oraz rozkloszowanie, które wydaje się być naturalnym, lekkim i zwyczajnie ładnym.

Płaszczyk sprawia wrażenie lekkiego i niemal zwiewnego: idealnego na wiosnę i przejściowy okres jesienny. Z myślą o takim korzystaniu z niego, zdecydowałam się na zamówienie...




Pierwsza rzecz, która zwróciła moją uwagę to waga płaszcza. Prawdopodobnie dałam się zwieść pięknemu kolorowi, który wydawał się idealnie pasować do całościowo czarnej stylizacji, jaką zazwyczaj skrywam pod takimi ubraniami. Myślałam, że taka odmiana będzie ciekawą opcją. Szczególnie urzekła mnie widoczna na sklepowych zdjęciach ilość dodatków. I tu się nie pomyliłam: ich ilość i jakość jest całkiem niezła. Niestety, są one też najważniejszą przyczyną, dla której płaszcz jest dość ciężki. Guziki - zatrzaski w kształcie róż są bardzo duże. Metalowa konstrukcja zatrzasków powoduje, że zarówno zapięcie z przodu, jak i wykończenie kieszonek i rękawów zaczyna po krótkim nawet noszeniu przeszkadzać i ciążyć. W przeciwieństwie do małych zatrzasków, jakie spotkałam w innych płaszczach Punk Rave, te wydają się być jednak wyjątkowo solidne i dobrze zamontowane w całości płaszcza.


 

Ładna kompozycja płaszcza oglądanego na zdjęciach sklepowych nie ukazywała kilku ważnych dla mnie detali. Na zbliżeniu widać bowiem, że cały płaszczyk ma wszyte połyskujące, srebrne nitki. Materiał jest wyjątkowo przyjemny, ale niestety odbłyski, jakie powoduje wszechobecna lśniąca nitka wyjątkowo nie przypadły mi do gustu. Co więcej, pozornie białe wykończenia i lamówki także skąpane są w połyskliwych srebrzeniach, co w połączeniu z ilością koronek na płaszczu zaczyna obezwładniać. Płaszcz staje się przez to marzeniem dla fanek stylów lolita i decora, ale przestaje być odpowiednim wykończeniem dla bardziej codziennych stylizacji.


słowo o elementach, które można od płaszcza odczepić. Przy takim nagromadzeniu detali, bardzo ważnym wydaje się być uczynienie go czasem trochę bardziej minimalistycznym. Delikatne paseczki ściągające rękawy są z białego, miękkiego materiału ( przypominającego polar z długim włosem). Można je swobodnie wyciągać. Różyczka na nich jest przyszyta ( podobnie jak na kieszonkach). Możliwe jest także odczepienie białej pelerynki, która okrywa ramiona.


Nie mam pojęcia, kto wpadł na pomysł wszycia do tego płaszcza podszewki, która przypomina nam podeptaną przez kocura. Choć uwielbiam zwierzaki, a kot ma pełne prawo wylegiwać się na moich ubraniach, ta podszewka była czymś, czego się nie spodziewałam i co absolutnie nie spodobało mi się.
Warto w tym momencie dodać, że tak samo jak cały płaszcz, podszewka nie ma w sobie niczego z wodoodporności. W przypadku jakichkolwiek opadów atmosferycznych, płaszcz szybko przemoknie. Na wszelki wypadek nie sprawdzałam, jak to wytrzyma, ale od razu pomyślałam o elementach ozdobnych: szczególnie srebrzeniach, które mogą bardzo szybko stracić swój urok w przypadku przybrudzenia, lub przemoczenia. Ilość tego typu hologramowych wykończeń, które widziałam zniszczone ( np. łuszczenie się zewnętrznej warstwy ochronnej i szybkie niszczenie właściwej części ozdobnej) była znaczna. Tego typu wykończenie jest bardzo ciekawe, jednak jego trwałość wydaje się stać pod dużym znakiem zapytania. Może przemawia przeze mnie teraz pesymista, ale historia ubrać od Punk Rave jest gęsto usiana drobnymi uchybieniami ( np. niesolidne przyszycie guzików, czy zbyt wąskie rękawy płaszczy), które powodują, że ich ciekawe pomysły często nie są warte swoich cen - zwłaszcza na polskim rynku. Choć ozdoby w tym płaszczu pozostają jak na razie w dobrym stanie, obawiam się, że właśnie ich jakość może być największym minusem płaszcza. Ich specyficzny urok zachwyca jednak bardzo wiele osób i to zdecydowanie wynagradza wszelkie obawy. A podszewki przecież nikt nie musi oglądać...


Cały płaszczyk wygląda jednak bardzo podobnie jak na zdjęciach sklepowych. Ma bardzo wyraźne wcięcie w talii, jednak szerokość w biuście może być dla wielu dyskwalifikująca. Tak jak w przypadku wszystkich ubranek tej firmy konieczne jest uważne mierzenie i dobieranie rozmiaru. Choć na co dzień noszę XS/S, tutaj  odpowiedni wydawał mi się rozmiar L. Chociaż w talii wszystko mieściło się jak powinno, szerokość w biuście i w ramionach zaskakiwała... Choć często Punk Rave zarzuca się, że elementy typu szerokość ubrania w ramionach, czy szerokość rękawów są zupełnie nietrafione, tutaj tendencja wydała mi się wręcz odwrotna.


Jeszcze kilka zbliżeń na wykończenie detali u dołu. Szerokość i ciężar dolnego ozdobnego pasa wydała mi się dość zaskakująca. Płaszczyk dzięki temu rzeczywiście bardzo ładnie się układa, a jeśli założyć go na odpowiednio unoszącą halkę, z łatwością formuje się jak na sklepowych zdjęciach. Bez halki, płaszczyk także ładnie się kształtuje, jednak jego długość powoduje wtedy, że jest to ubranie odpowiednie przede wszystkim dla osób nieco wyższych. Z tego też względu ten płaszczyk okazał się ubraniem, z którego musiałam zrezygnować.


Jeszcze jeden ciekawy dodatek do całości. Kokarda z broszką mieniącą się kolorowymi iskierkami. Dodatek do płaszcza nadający mu typowo konwentowy styl. Kokarda niestety łatwo się deformuje: nie została od środka niczym wzmocniona, ani usztywniona, dlatego tylko położona na płasko zachowuje swój kształt. Ponieważ jest mocowana na paseczku z tego samego, miękkiego i giętkiego materiału, trudno ją osadzić na stałe. Zapięcie na zatrzask w tym miejscu okazało się wyjątkowo nietrwałe i po drugiej próbie odpowiedniego założenia odpadło. Brak tu też możliwości regulacji długości paska i regulacji wysokości, na której chciałam ułożyć kokardkę. Broszka jest odczepiana, dlatego można jej używać, jako odrębnego elementu stroju, nawet niezwiązanego z płaszczem. Nieco zbyt kolorowy i krzykliwy jak na całość płaszcza, ale biorąc uwagę ilość wszystkich zdobień taki detal, który zupełnie nie pasuje do całości, wydaje się być najmniejszym złem.


Płaszcz Punk Rave Y259 jest ubraniem dla wybranych. Nie tylko ze względu na trudną dostępność ( szczególnie czarnej wersji), ale przede wszystkim na przepych, jaki producenci zaoferowali w tym modelu. Co ciekawe, jest to jeden z najbardziej praktycznych ubrań od Punk Rave. Bardzo często firma ta decyduje się na nietypowe kroje i rozcięcia, które powodują, że odzież wierzchnia bardzo rzadko zapewnia odpowiednią osłonę przed złymi warunkami klimatycznymi. Ten płaszcz jest bardzo miłą odmianą w tym względzie. Jest wygodny i nie opina nadmiernie. Jednocześnie jednak, ilość ozdób, których nie można się pozbyć: regulując poziom stylizacji ubrania, powoduje, że niestety płaszcz Punk Rave Y259 zostanie dodatkiem ubiorów konwentowych i larpowych. Nie mogę jednak ukryć, że płaszczyk ten ma w sobie coś, co powoduje, że odważyłabym się go założyć na co dzień, gdyby był nieco krótszy ...i najlepiej czarny.

Myśląc o popularnym sposobie oceniania ubrań, na 5 możliwych gwiazdek, Punk Rave Y 259 może ode mnie dostać słabe 3. Ponieważ okazał się dla mnie pewnym rozczarowaniem, szybko znalazłam dla niego lepszą właścicielkę. Nie żałuję, ale też nie chcę zapomnieć...



czwartek, 27 marca 2014

Książki, których nie ma

Nie ma wielu bardziej frustrujących rzeczy, niż wciągnięcie się w książkę i po domknięciu pierwszego tomu informacja od wydawcy, że kolejne tomy w Polsce wydane nie zostaną.

A zdobycie odpowiednich tomów zza granicy bywa czasem trudne, a najczęściej: niestety bardzo kosztowne.

Nie chcę zapomnieć...

o książkach, które bardzo chcę przeczytać, a niestety nie zostały wydane w języku polskim, bądź zwyczajnie zniknęły z półek księgarni, nim zdążyłam je zdobyć!

- Retrum 2 - La nieve negra - desperacko jakakolwiek wersja językowa; rozpocznę nawet naukę hiszpańskiego, byleby poznać zakończenie!

- 5 ( i kolejne!) tom opowieści o Flavii de Luce! - do dziś vesper.pl nie określa terminu ewentualnego wydania tej pozycji po polsku, choć oficjalnie wykupili prawo do tłumaczenia, co budzi nadzieję :)

- Emily the Strange - pierwsze z dwójki dzieci Naszej Księgarni, które jest wyjątkowo ciekawe, a jednocześnie tylko za granicą mogę dostać brakujące tomiki...na razie cena ok. 80zł za tomik przekracza moje możliwości, może kiedyś..?

- dwa niewydane w Polsce tomy "Atrofii" Lauren DeStefano, książka i koncepcja świetna, a tu taka niekonsekwencja...czarująca okładka, ciekawa treść i pytanie: dlaczego nie kontynuowano tego...?! ach...

- kontynuacja "Wrzawy śmiertelnych" - doskonale napisana książka, której grube tomiszcze wchłonęłam nie wiedząc nawet kiedy! a co dalej? a niech ich gęś kopnie!

Na liście książek do zdobycia:
- trzy tomy poezji Aglai Veteranyi wyd. Czarne
- Nevermore - dwa tomy ciekawie zapowiadającej się opwieści
- Piękne istoty - w końcu muszę przeczytać!
- Lucian - Abedi
- Wieczni...

uzupełnienie biblioteczki brakującymi książkami Anne Rice to tylko kwestia czasu i to samo dotyczy twórczości wszelakiej Terry'ego Pratchetta. Klasyka, klasyka...a już znajduję kolejne klucze doboru książek, z którymi z pewnością spotkam się prędzej lub później...

Może do tamtej pory moja lista książkowych marzeń ulegnie skróceniu..? Wydawcy, zróbcie nam wszystkim radosną niespodziankę!

wtorek, 25 marca 2014

Przygotowanie ekperymentu i kolejne wspomnienia

Niedługo zaczynamy pewien eksperyment. Naczytałam się, naoglądałam, pobadałam i... postanowiłam odnaleźć właściwy dla siebie sposób matowania i zakrywania niedoskonałości własnej cery.
Jedynym ostatecznie skutecznym sposobem pozbycia się tego problemu są dla mnie hormony. Po wizytach u dermatologów i innych specjalistów zdecydowałam jednak nie brać pod uwagę tego rozwiązanie. Możliwe negatywne konsekwencje takiego leczenia przeważyły zdecydowanie nad marzeniem o ładnej skórze.

Poza popularnymi tonikami i kremami stosowałam wiele różnych środków. Nie chcę pamiętać o nich, bo dopiero teraz mam zamiar podjąć regularną i bardziej skoordynowaną walkę z problemami skórnymi.
Kuracja tetracykliną pozwoliła uregulować wybuchy niepożądanych wyprysków, jednak nie wykluczyła problemu. Celem działania nie jest pozbycie się problemu ( obawiam się, że jest niemożliwe), jednak maksymalne zniwelowanie nieprzyjemnych niespodzianek.

Na pierwszy rzut wybrałam miks kosmetyków popularnej i powszechnie uznawanej za bardzo dobrą, firmy La Roche Posay. Koszt próbek jest niewysoki, a pożądany efekt: zapobiegania przebarwieniom na twarzy, matowania jej pozbywania się najbardziej widocznych i problematycznych wyprysków, bardzo możliwy do osiągnięcia.

W oczekiwaniu na początek eksperymentu kilka kolejnych zdjęć z chwil, o których nie chcę zapomnieć...











czwartek, 20 marca 2014

Mumia idealna

coś niesamowitego...

polecam serdecznie!

wiele filmów o różnych mumiach już widziałam, ale ten od początku powoduje, że człowiek nieustannie pyta się: JAK?!

Chińska Mumia sprzed 2000 lat

niedziela, 16 marca 2014

ICE GEL Relaxing Massage

Pochorowałam się i zwyczajnie na nic ochoty, a do tego zmarzłam niebotycznie.
Z dnia na dzień wlałam w siebie niebotyczne ilości wody, herbaty z cytryną i innych zdrowotnych substancji.
Nie zmieniło to jednak faktu, że katar mnie prześladował, a na całym ciele ciągle czułam nieprzyjemne dreszcze.

Pomysł na nasmarowanie się czymś pod noskiem i na plecach miał być świetnym. Niestety, okazało się, że z braku popularnego specyfiku zostałam z dwoma dziwnymi pojemniczkami żelów, co do których nie miałam przekonania. Pierwsze doświadczenie z RubAmo i ICE Gel Strong pozwoliły mi jednak szybko wybrać mojego nowego faworyta w walce o ciepło i odrobinę zdrowia.

Jestem w stanie pisać te słowa, co powinno być najlepszym dowodem skuteczności drugiego z tych specyfików.

Pierwszy bowiem skwituję krótkim stwierdzeniem: nie działa. Mimo intensywnego nacierania RubAmo nie pozwolił mi się powąchać. Nie pozostawił na plecach uczucia miłego mrowienia, a ciepło związane z samym wcieraniem szybko minęło.
Poza tym dość przykrym było pozostawione na plecach tłuste "coś", które wtarło się szybko w ubranie.
Po nacieraniu pleców nie pozostało więc nic, a próba udrożenienia sobie nosa wdychaniem RubAmo.
Nic.

Chora i kichająca poskarżyłam się znajomej, która nie mówić wiele podała dla mnie dość duży pojemniczek trzęsącego się, błękitnego żelu. Okazał się genialnym odkryciem!
Pojemniczek ICE Gel Relaxing Massage STRONG 4,5% ma 300ml pojemności. To bardzo dużo, jak na cenę ( ok.20zł\), w której jest dostępny. Pięknie pachnie, co od razu ułatwiło mi oddychanie.
Po natarciu nim pleców szybko się wchłonął nie brudząc ubrań. Plecy szybko sprawiały wrażenie nagrzanych a wrażenie to utrzymywało się dość długo.
Wydajny, tani i co najważniejsze: skuteczny!
Najlepszy żel do masażu, jaki dotychczas spotkałam. Nie jest przereklamowany, a więc nie kosztuje wiele. Ułatwia masaż i znakomicie się przyjmuje. ICE GEL zawiera wodę, alkohol, mentol i kamforę.
Z radością wykorzystam go ponownie - nie tylko w przypadku choroby, ale także, kiedy będę chciała rozmasować komuś zmęczone mięśnie.

Polecam gorąco!

piątek, 14 marca 2014

Fragmenty obrazów

Dzisiaj miała się tu pojawić recenzja pewnego ciekawego ubranka, ale poczeka... Wiosna się budzi, więc i ożyło mnóstwo różnych żyjątek dookoła, a wraz z nimi kilka obrazów i wspomnień, dlatego dzisiaj tylko fotogaleria: aby nie zapomnieć i nie zgubić tych zdjęć, do których lubię wracać.

A poza tym - przedsmak tego, co już niedługo znów nas czeka!

Czas zacząć radosne oczekiwanie :)











czwartek, 13 marca 2014

Claddagh Hair - opaska od Alchemy Gothic


 Opaska Claddagh Hair do Alchemy Gothic to jedno z moich spełnionych marzeń. Udało mi się dostać ją zupełnie przypadkiem na jednym z portali umożliwiających sprzedaż i wymianę ubrań i biżuterii.
Pierwsze zaskoczenie związane było z wagą przedmiotu. Jak na opaskę Claddagh Hair jest dość ciężka. Jak widać to na zdjęciu poniżej element metalowy nie jest umocowany zupełnie pionowo, ale wygina się lekko ku tyłowi. Nie wiem, czy jest to cecha wyłącznie mojego egzemplarza, czy też dotyczy każdego z tych cudeniek.



 Ze względu na to nieznaczne wygięcie ku tyłowi, opaskę Claddagh Hair musiałam układać nieco bardziej pochylając całość do przodu.
Nie dawało to wrażenia spadania na czoło, ponieważ producenci zadbali o najwyższą jakość samej bazy opaski. Delikatna, obszyta satyną, a jednocześnie dobrze wzmocniona od spodu. Nawet bez ozdoby nadawałaby się do wykańczania fryzury.
Starałam się delikatnie odczepić element z pewteru ( o którym za chwilkę), aby sprawdzić, czy możliwym jest właśnie takie zastosowanie opaski. Producenci zadbali jednak, by sam element ozdobny nie opuścił matecznika i mimo, że jest on zamocowany na zasadzie wsuwki, nie pozwala się łatwo zdjąć. Nie widziałam tam żadnych śladów kleju, więc prawdopodobnie przy zastosowaniu większej siły możliwe byłoby zdjęcie ozdoby. Mając jednak doświadczenie z innymi wyrobami od Alchemików, nie zaryzykowałam zniszczenia przedmiotu.


 Opaskę wieńczy niezwykle ciężka ozdoba nawiązująca do tradycyjnego irlandzkiego motywu pierścionka zaręczynowego: dwie dłonie kryjące w sobie serce. Alchemy Gothic dodało jednak od siebie kilka pięknych, ornamentowych detali, dłonie pozostawione w formie szkieletu, zaś ze środka serca zioną w naszą stronę puste oczodoły alchemicznej czaszki.
Całość powleczona jest ciemną, mieniącą się rubinowo gumą / żywicą. Obawiałam się, że wszelkie zarysowania będą dość mocno widoczne na tym właśnie elemencie.
Po krótkiej przymiarce ( zwieńczonej dość niezręcznym zdjęciem poniżej), z przykrością stwierdziłam, że niestety ten piękny przedmiot nie jest dla mnie.
Po pierwsze opaska okazała się aż zbyt solidna i już po kilku minutach w miejscu za uszami bardzo bolała mnie głowa.
Drugi problem wiązał się z tym, że wysokość ozdoby jest dość duża, co w połączeniu z ciężarem pewteru powoduje nieprzyjemne trzęsienie się opaski na głowie.Ozdoba ta zapewne znakomicie sprawiłaby się, gdyby była np. zwieńczeniem diademu czy korony. Niestety, jako element dekoracyjny opaski Claddagh Hair, element ten pozwala tylko na wykorzystanie go do sesji zdjęciowych i krótkich spacerów. Używając jej na codzień musiałabym przyzwyczaić się do dyskomfortu związanego z bólem, a jeśli udałoby się jakoś unieszkodliwić opaskę w tym względzie: problemem pozostanie jej chybotanie się na głowie w czasie chodzenia.



 Chociaż opaska jest niezwykle estetyczna i piękna, jest jedną z tych cudnych rzeczy, które nie wiadomo jak i czy w ogóle nosić.

Ponieważ jej noszenie okazało się dla mnie niezwykle uciążliwe postarałam się, aby znalazła godną, nową Właścicielkę.

Sama zaplanowałam zaś zakup drugiego elementu tego samego kompletu: grzebyczek Claddagh Hair, także produkcji Alchemy Gothic.

Oczekuję właśnie możliwości nabycia tego wymarzonego elementu mojej biżuterii. Może już niedługo i on dostanie swoje 5 minut ?

Tymczasem odkładamy na półeczkę z rzeczami, o których nie chcę zapomnieć :)





środa, 12 marca 2014

Baletki z rzeźniczymi nożami

To jedna z takich scenek, które wnikają w pamięć na długo, a kiedy schowają się za innymi doświadczeniami po czasie znów wypływają.

Nigdy nie fascynował mnie balet ale krótki pokaz kobiety, który zamieszczam poniżej będzie jednym z najlepszych podsumowań tego, co ja widzę w balecie.

Jest to sztuka wykwintna, nie potrzebująca poklasku. Nawet przy pustej sali, balet pozostaje sztuką i dostarcza tańczącemu artyście niebywały bagaż emocji.

Krzyk, czy westchnienie to nie jest coś, co usłyszymy w pokazach baletowych. Tu dostajemy czystą i brutalną próbkę czym naprawdę jest to rzemiosło. Ciężka praca nad ciałem, liczne ograniczenia i wyrzeczenia, trud codziennej pracy i w końcu: triumf nad narzędziem sztuki.

Bo to człowiek stworzony jest, by władać otaczającą rzeczywistością.

http://www.youtube.com/watch?v=VEJjkDbJ_Rc


więcej zdjęć tutaj

wtorek, 11 marca 2014

Victoria Contreras Flores - Naszyjniki z cytatami i wierszami

Widziałam kiedyś przelotnie ofertę sprzedaży jednego z takich ornamentowanych cudeniek. Niestety nie udało mi się ich dostać w swoje ręce. Piękne i bardzo misterne ozdoby dekoltu utkwiły głęboko w mojej pamięci. Udało mi się odkopać kilka internetowych zdjęć tychże elementów.


Wspaniałe do prezentowania na pięknej skórze oraz na jasnych ubraniach. Z przyjemnością jednak noszę czernie, więc z pewnością bardzo szybko przemalowałabym własny egzemplarz na srebrny lub perłowy kolor. Zdjęcia sklepowe zazwyczaj mają jedną podstawową wadę - nie oddają pewnej proporcji związanej z ciałem i samym przedmiotem. Jeśli jednak uda mi się kiedykolwiek dostać własny naszyjnik w tym stylu z radością podzielę się jego zdjęciami!

Oryginalne i bajecznie drogie - niestety - zaprojektowane i wykonane przez firmę Victoria Contreras Flores.

http://victoriacontreras.com/VICBIJOUX/uk/cw_lepire.html

Wspaniałe, małe arcydzieła sztuki biżuteryjnej.

Pora więc zacząć poszukiwania własnych!

A Tobie, jak się podobają?


poniedziałek, 10 marca 2014

Goniąc jelenie






Pochorowałam się. Trudno jednak! Postanowiłam też już chwilę temu ruszyć się z miejsca i zająć tyloma rzeczy, na ile tylko sił starczy :)
Kiedy więc gorączka spadła zabrałam psa na spacer do pobliskiego lasu. Rasowy mieszaniec. Po kudłatej suczce - ślicznej wilczurce (nie mam pojęcia jak odmienić to słowo, a wilczyca jakoś mi nie gra, jak myślisz?) Jekyll od początku był kudłatym cudem.
Dziś jest iskrzącym energią pięknym psiakiem, którego dzisiaj zwyczajnie puściłam wolno, bo brakło sił, by za nim nadążyć.
Dla chwili jego szczęścia stwierdzam: warto było!
Pieski, kotki i inne zwierzątka w warunkach wiejskich: czyli takich, z jakimi obcuję na codzień to częstokroć tylko przejściowi przyjaciele życia. Nie zmienia to jednak faktu, że z przyjemnością wspominam wszystkie zwierzaki, które kiedykolwiek u mnie gościły: chomika, który wychodził z (pustego) akwarium, w którym go trzymałam i uciekał z domu ( przynosił go sąsiad); "plantacji" papużek falistych, czy kanarka, który został zjedzony przez ukochanego kota ( klasyczna historia żółtego kanarka zeżartego przez czarnego kocura...

Nie chcę zapomnieć... radości psiaka wyprowadzanego na spacer, w czasie którego nie raz i nie dwa biegliśmy przez pola i zarośla goniąc młode sarny i jelenie. To nie jest historia zmyślona, ani z innej epoki. To piękna Małopolska A.D. 2014.




niedziela, 9 marca 2014

Stos przedmiotów, stos myśli - byle nie zapomnieć!

Książki, przedmioty, zdjęcia, pamiątki...

Otacza mnie mnóstwo rzeczy. Nie wiem, skąd się to wzięło: zawsze w moim domu było wiele przedmiotów i wielu ludzi, którzy je przynosili, zmieniali, przestawiali. Mimo, że czasem zachwycam się wnętrzami czystymi i przejrzystymi nie-za-gra-co-ny-mi to nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, w które pakuję wszystkie detale w pudło i zamykam: pozostawiając w domu wolną przestrzeń.

To samo dotyczy mojej szafy w ubraniami, półki z książkami i przestrzeni, którą mam czasem do zagospodarowania w obcych mi miejscach.

W moim otoczeniu wiele rzeczy pojawia się tylko na chwilę, by ustąpić miejsce nowym. Obecność przedmiotów jest jednak czymś, co powoduje, że czuję się dobrze, nawet na swój sposób bezpiecznie.

Nie wszystko można jednak zmieścić w pokoju, domu, szafie, czy ogrodzie. A bardzo lubię wracać do obrazów zapisanych w pamięci, związanych z pewnymi przedmiotami, czy zjawiskami.

Pewnie z tego właśnie powodu to właśnie tutaj będą ułożone kolejne rzeczy, które chciałabym zachować w pamięci na dłużej. Tak jak jedno z moich ulubionych miejsc w Krakowie, gdzie niemal w samym centrum znajduje się mała arkadia. Uwielbiam tam siadać i zwyczajnie cieszyć pięknem tego zaułka...
wiesz już co to za miejsce?